Kiedy przypominam sobie czas matur
Tak, to ten specjalny newsletter, w którym przypominam sobie, że się starzeję
Kiedy przystępowałam do matury, miałam już pewność, że na wymarzone studia będę przyjęta - wystarczy, żebym po prostu zdała wszystkie obowiązkowe egzaminy i już, nowy etap w życiu, studia, szaleństwo, prestiż, Warszawka i takie inne. I co? Ano to, że i tak stresowałam się tymi egzaminami. Jestem zmęczona tą narracją, że olimpiady zmieniają życie i dają spokój. Nieprawda. Presja na osobach zdających maturę jest gigantyczna niezależnie od czynników zewnętrznych. Można ją zmniejszyć, to fakt, ale jeśli nie potrafisz sobie radzić ze stresem, to i tak się zestresujesz. A matura to dobry trening radzenia sobie z rzeczywistością w takich sytuacjach.
Powrót do źródeł
Jeśli czytasz ten newsletter i zdajesz jutro maturę, chcę Cię pocieszyć: ta typiara, ten typ, którzy wydaje się, że uczyli się od miliona miesięcy i jeszcze kolejny milion ćwiczyli zadania typu maturalnego, stresują się tak samo. A może nawet mocniej. Zdradzę Ci coś: perfekcjonizm często jest tylko wypadkową stresu. Prokrastynacja jest wypadkową perfekcjonizmu. I to wszystko jest okej.
To, co czytasz, nie jest opinią naukowczyni w obszarze psychologii i pewnie ekspertka opisałaby to trochę inaczej, ale czuję, że muszę to powiedzieć: różnie radzimy sobie z takim obciążeniem. Więc jeśli teraz czujesz to okropne napięcie w ciele: plecach, w kończynach, w karku - mogę tylko powiedzieć, że mam nadzieję, że po pierwszym egzaminie Ci to minie.
Dlatego jako nie-ekspertka i absolutnie nie-terapeutka sama siebie pytam przed najbliższą sesją:
Co sprawia, że czuję presję? Czy to jest we mnie czy poza mną? Jeśli poza mną: czy mogę coś z tym zrobić? Co jeśli nic z tym nie zrobię? Czy świat się skończy?
Świat się nie skończy
Odkryłam z czasem, że świat się nie kończy, kiedy będę musiała coś poprawić, zawalić, wytłumaczyć się: “sorry, ale naprawdę, NAPRAWDĘ nie miałam na coś siły, czasu”. Kiedy zaczynałam moje pierwsze studia, miałam pewność, że nierozpoczęcie równocześnie prawa to największy błąd, jaki mogłam popełnić. No bo, halo, pięcioletnie studia na rok po maturze?!
A potem… potem sobie uświadomiłam, że na tych studiach jest ze mną dużo ludzi, którzy zaczęli je w moim wieku, na rok po maturze. Czy to sprawi, że będą gorsi w swoim zawodzie? Nie, nie sądzę. Ale ten rok nauczył mnie jednego: współpracowania ze stresem. Więc czasem dobrze też zacząć odrobinę później. Nic w ten sposób się nie traci.
Ach, i jeszcze jedno. Wiem, że u progu pierwszego egzaminu - z mojej perspektywy chyba najgorszego z całej matury, serio, rozumiem te nerwy - może nie być najłatwiej przyjąć taką narrację, ale… matura może naprawdę być fajnym doświadczeniem.
Piszczące buty, szczepionki, taktyki
To może wydaje się teraz absurdalne, ale z perspektywy czasu mogę powiedzieć: matura była naprawdę fajna.
Zdawałam tych egzaminów od cholery i trochę: podstawy, cztery rozszerzenia i jedna matura dwujęzyczna. Miesiąc z życia wyjęty.
Najzabawniejsza była matura rozszerzona z polskiego, kiedy wyszłam absolutnie niepocieszona. Ba, wyszłam i płakałam, że poszła tragicznie: “że niby, no, brakło miejsca (rzadko miewam takie flow jak miałam wtedy, ja nie wiem, o co mi chodziło!), ale ja się tak nie wbiłam! Że temat okropny! Czym, do cholery, jest przestrzeń w dramacie?!”.
Okazało się, że wiedziałam doskonale, czym ta przestrzeń jest (już wtedy pracowałam co prawda w Teatrze Powszechnym, szkoda tylko, że zdalnie…), bo skończyłam bodaj z dziewięćdziesięcioma pięcioma procentami i w dziewięćdziesiątym dziewiątym centylu. To nie tak, że moja polonistka na miesiąc przed maturą nie była pewna, czy ja w ogóle dam radę z siebie wykrzesać cokolwiek na tym egzaminie. Dzisiaj nie wiem, czemu nie była mnie pewna. To znaczy, mam przypuszczenia: nie umiałam wcisnąć się w ramy wymagań systemowych, a kształtu podstawy programowej z rozszerzenia jakoś dogłębnie nie poznałam po dziś dzień. Także dla pozasystemowych jednostek informacja: da się to zdać, kiedy ma się minimum serca do tego, co się na tym egzaminie tworzy.
Na niemieckim mój chemik piszczał butami na świeżo wyczyszczonej posadzce sali - wszystko byłoby spoko, gdyby nie musiał tymi stopami jeździć także podczas Hörverstehen. Nadal słyszę ten pisk. Witamy na maturach z moim neuroatypowym mózgiem.
Im dalej w las, tym matura przestawała być jakkolwiek stresująca. Do tego stopnia, że postanowiłam się zaszczepić na COVID-19 w przeddzień matematyki w języku angielskim. No, to było dopiero ciekawe. Połączenie leków przeciwhistaminowych z tą drugą dawką (przypominam, to był maj 2021), było zabójcze dla moich poziomów energii. Co zrobiłam w tym stanie? Napisałam, ile mogłam i wyszłam. Pożegnałam się z maturą raz na zawsze, bo uznałam, że starczy mi już tego dobrego, ja POTRZEBUJĘ DRZEMKI. Ludzie dyskutowali te wyniki w szatni, a ja wzruszyłam tylko ramionami: “wiesz co, szczerze, olałam to zadanie, myślałam, że usnę nad tą kartką”. Ktoś mógłby spytać, czy żałuję, a ja… cóż, o czym miałabym pisać w takim newsletterze, jeśli nie o takich historiach?
Życzenia - gdyby ich było za mało
Gdyby Wam jeszcze ktoś tego nie życzył: życzę powodzenia. I trzymam kciuki jak nikt inny, żeby tę maturę jednak wspominać jako trening pracy nad sobą, a nie tylko morderczy egzamin, który zafundowało Wam ministerstwo.
Bo… tak naprawdę, to wynikiem egzaminu dojrzałości nie jest ta liczba, którą zobaczycie w lipcu na jednym druczku z CKE. Najważniejsze są te aspekty nieformalne: że nabierzecie doświadczenia w rozumieniu siebie, w tych najtrudniejszych momentach. Może poznacie siebie trochę lepiej dzięki temu egzaminowi. Tak, też wolałabym, żeby poznawanie siebie zachodziło w lepszych i zdecydowanie mniej stresowych warunkach. Ale szukam pozytywów. Wy też spróbujcie. Bo dzisiaj, w przeddzień egzaminu, to jedyne, co pozostało nam do roboty.
Trzymam kciuki. Tak totalnie szczerze. Trzymam kciuki za Wasze maturalne samopoznanie.